Droga do szkoły – Jolanta Basistowa

wpis w: Artykuły | 0

Szkoła dla rodziców, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, stała się przygodą mojego życia. Włożyłam w nią  całe swoje serce i te umiejętności i wiedzę, którymi dysponowałam.

Mogę o sobie powiedzieć, że w szkole dla rodziców najpierw uczyłam się sama. Miałam wtedy trójkę małych dzieci i zobaczyłam, że czasem złoszczę się ponad miarę, za dużo wymagam, mówię do nich, a one tego zupełnie nie słuchają, wreszcie ja sama mam kłopoty z wysłuchaniem ich do końca. W domu była napięta, męcząca atmosfera. Nie mogłam zrozumieć o co chodzi. Przecież tak bardzo kocham swoje dzieci, tak bardzo staram się. Rozmawiałam na ten temat z mężem, z koleżankami, z mamą, ale albo mnie uspokajali, albo twierdzili, że wyolbrzymiam problem, czasem dostawałam dobre rady, żeby w kontakty z dziećmi wkładać jeszcze więcej wysiłku i cierpliwości. Te rozmowy nie były pomocne, dzięki nim nie radziłam sobie lepiej ani ze sobą, ani z dziećmi. Raczej zwiększało się moje zaniepokojenie i dezorientacja. Równocześnie miałam głębokie przeświadczenie, ze musi istnieć jakiś sposób na to, żeby lepiej i owocniej dogadywać się z dziećmi. Wtedy właśnie na swojej drodze miałam szczęście spotkać panią dr Elżbietę Sujak i dzięki niej zetknąć się z książkami o wychowaniu i komunikowaniu się Thomasa Gordona, Schulza von Thuna, Adele Faber i Elaine Mazlish. Sama w swojej rodzinie próbowałam zastosować język porozumiewania się oparty na mówieniu o uczuciach. Uczestniczyliśmy z mężem w rekolekcjach Spotkania Małżeńskie, które uczą dialogu. Poznałam  nieocenioną Zofię Śpiewak, u której doskonaliłam się w   prowadzeniu warsztatów psychologicznych dla rodziców.

W ciągu następujących potem kilkunastu lat doświadczeń przekonałam się, że trzy obszary związane ze Szkołą  dla Rodziców są dla mnie szczególnie ważne.

SAMSUNG DIGITAL CAMERA

Organizacja

Pierwszą edycję kursu Szkoła dla Rodziców w Krakowie przeprowadziłam  w listopadzie 1996 r. w klasztorze Ojców Dominikanów. Od tego czasu wzięło w nim udział około  4 tysiące osób. Przygotowałam kilkudziesięciu aktywnych współpracowników i realizatorów projektu nie tylko w Krakowie, ale i w Bochni, Tarnowie, Nowym Sączu, Zakopanem, Dębicy i Bielsku-Białej. Tylko w latach 2001 – 2006 przeprowadziliśmy 47 edycji kursu podstawowego „Szkoły dla Rodziców” oraz 94 spotkania grup wsparcia dla absolwentów. Zorganizowaliśmy 7 konferencji warsztatowych. Działania krakowskiej Szkoły dla Rodziców były przedmiotem trzech prac magisterskich.

Wypracowany przeze mnie model od strony praktycznej wyglądał następująco. Ze stworzonym przeze mnie Dominikańskim Ośrodkiem Wspierania Rodziny w Krakowie współpracowało kilkunastu realizatorów programu Szkoła dla Rodziców i Wychowawców. Przez  kilka lat używaliśmy lokalu, który udostępnił nam klasztor Ojców Dominikanów. Lokal położony był w centrum miasta i  składał się z 2 sporych salek, toalety i wnęki kuchennej. Wyposażony był w półki, parę stolików, 30 krzeseł i najprostsze naczynia kuchenne. Ośrodek działał wyłącznie organizując kursy, spotkania grup wsparcia i konferencje. W skali rocznej było  to od 6 do 10 edycji kursu podstawowego, co najmniej 1 raz w miesiącu spotkanie grupy wsparcia, oraz zwykle dwa kursy na poziomie zaawansowanym; w każdym roku organizowaliśmy 1 lub 2 konferencje ogólnodostępne; mieliśmy też w zwyczaju spotkanie klubowe tzw. „herbatkę” raz w miesiącu. Rocznie przewijało  się przez nasz ośrodek od 300 do 400 osób. Informacje o naszej działalności rozprzestrzeniały się przede wszystkim poprzez polecenie uczestników oraz listy rozsyłane do absolwentów 3 razy do roku, czasem ogłoszenia na Mszach Św. u Dominikanów, czasem artykuły w czasopismach i audycje w radio i telewizji. Działalność ośrodka była finansowana w 60 % przez uczestników, zwykle 20 % uzyskiwaliśmy z grantów, a pozostałe 20 % to był  wkład klasztoru dominikańskiego w postaci użyczenia lokalu. Bardzo ważna jest informacja, że ośrodek nie zatrudniał nikogo na stałe, cała praca zarządcza i administracyjna była  wykonywana w domu, przy komputerze i przez telefon, a opłacana była w formie umów czasowych. Podobnie  wyglądało przyjmowanie zgłoszeń: odbywało się ono telefonicznie lub pocztą elektroniczną; od 10 lat dostępny był stale ten sam numer  telefonu domowego i adres poczty elektronicznej. Prowadzący kursy pracowali w oparciu o umowy o dzieło. Ten model był bardzo elastyczny i miał swoje zalety, ale nie sposób było go dalej utrzymać ze względu na to, że klasztor Ojców Dominikanów wymówił nam lokal.  To bardzo zdezintegrowało środowisko i mimo założenia fundacji Szkoła Dialogu nie udało się nam utrzymać działalności na poprzednim poziomie. Niemniej pocieszeniem dla nas jest fakt, że nasi absolwenci dzielą się swoimi umiejętnościami we własnych środowiskach organizując spotkania, warsztaty i rekolekcje w  szkołach, poradniach, parafiach, wspólnotach zakonnych, miejscach pracy i na forach internetowych. Mało tego: są założycielami fundacji i dyrektorami szkół, w których na co dzień twórczo rozwijają to co wynieśli ze Szkoły dla Rodziców. Może też znajdą się osoby, które zainspirują się naszymi doświadczeniami i stworzą miejsca, w których rodziny będą mogły faktycznie wspierać się wzajemnie.

A najważniejsze są

Nadzieje

związane ze Szkołą dla Rodziców, które da się streścić w następujący sposób:

  • Jest zgodna z Ewangelią
  • Daje nadzieję osobom „skazanym” przez własne dzieciństwo, że bycia rodzicem można się nauczyć.
  • Wykorzystując rzetelną i nowoczesną wiedzę psychologiczną przemawia ludzkim, zrozumiałym językiem.
  • Daje praktyczne narzędzia do budowania porozumienia między ludźmi, współpracy i dialogu.
  • Uzmysławiając nam dobro, które jest w nas, daje nam, dorosłym, to co mamy w zamyśle dać dzieciom – siłę i godność.
  • Pokazuje jak wychodzić z twarzą, bez wzajemnego upokarzania się z bardzo trudnych sytuacji.
  • Będąc opisem doświadczenia, a nie systemem – daje praktyczne wskazówki jak budować miłość – przekłada ją na codzienne, często rutynowe zachowania..
  • W końcu może być traktowana jako współczesna asceza czyli dążenie do prawdy w sobie i dyscyplinowanie siebie; może być projektem rozwoju duchowego.

szkola_droga

Porażki

Choćbyśmy jednak włożyli nieskończoną ilość starań w budowanie jak najlepszych zdań, którymi będziemy zwracali się do dzieci, choćbyśmy posiadali niewyczerpane zasoby miłości, czułości i delikatności w stosunku do nich, nie mamy 100 % gwarancji, że ustrzeżemy się od błędów i porażek wychowawczych. Wszystkie „porady” wychowawcze, dawane nawet przez najlepszych specjalistów, zawsze mają zastosowanie ograniczone możliwościami konkretnych rodziców i potencjałem konkretnego dziecka, nie wspominając nawet o tym, że i na rodziców i na dziecko wpływa jeszcze takie a nie inne otoczenie. Dlatego może w wychowaniu najważniejsza jest dbałość o budowanie dojrzałości rodziców, bo tylko świadomi siebie rodzice będą w stanie zapoczątkować faktyczną odpowiedzialność swoich dzieci.

Zdarza się jednak, że choć u rodziców miłość i rozsadek idą w parze, choć wykazują oni wobec dziecka wiele mądrych starań droga życiowa dziecka załamuje się. Pojawiają się uzależnienia, nieodpowiedzialne współżycie seksualne, zachowania aspołeczne i niezgodne z prawem. Rodzice odbierają to jako swoją porażkę, gorączkowo szukają przyczyn, miotają się w oskarżaniu siebie. A trudne wydarzenia są jeszcze jedną próbą ich cierpliwości, obstawania przy wyznawanych przez siebie wartościach, może zaproszeniem do uważniejszego wejścia w świat dziecka, albo przełamania się i poproszenia o pomoc rodzinną, przyjacielską lub profesjonalną. Doznawanie i przeżywanie porażek w wychowaniu jest nieuniknione, bo tylko dzięki nim możemy postawić kolejny krok w naszym rozwoju, zakwestionować nasze dotychczasowe postępowanie, dostosować je do nowych wyzwań. Porzucić nasze wyobrażenia o rzeczywistości i zmierzyć się z nią samą. Szukać rozwiązań, które dotychczas nie przychodziły nam do głowy, otworzyć się na problemy, które do tej pory były nam obce.

Porażka, błąd, nieszczęśliwy zbieg okoliczności przytrafiają się każdemu z nas. Warto je otwarcie nazwać, skonfrontować się z nimi, przeżyć tyle żalu ile nam potrzeba i nie wpadać w pułapkę stałego „przeżuwania” tego co się nam nie udało. Błędy powinny nas uczyć, zachęcać do zmiany zachowania, mogą być traktowane jako błogosławieństwa pozwalające na zmianę drogi. Może mogą być nawet początkiem nowego życia, dostrzegania jego większej złożoności, uwrażliwiania się na to, czego dotychczas nie byliśmy gotowi zobaczyć… Ja osobiście jestem pełna podziwu nie tylko dla rodziców, którym w wychowaniu udaje się prawie wszystko, ale i dla tych, którzy mądrze i twórczo starają się towarzyszyć swoim „zbłąkanym” dzieciom.