Tekst wystąpienia podczas konferencji warsztatowej organizowanej w ramach Dominikańskiego Ośrodka Wspierania Rodziny
Nazywam się Maria Karwowska. Jestem matką czworga dzieci, dwóch chłopców i dwóch dziewczynek w wieku od 11 do 19 lat. Próbowałam odpowiedzieć sobie na pytanie: co zmieniła we mnie Szkoła Rodziców w odniesieniu do życia szkolnego moich dzieci, które było dla mnie zawsze bardzo ważne. Miałam swoją wizję, swoje marzenia. Planowałam, że nauczyciele będą moimi przyjaciółmi i tylko wtedy byłam gotowa powierzyć im dzieci. Bo to nauczyciele mieli wiele godzin z nimi spędzać i pokazywać im piękno tego świata. Z biegiem lat stawało się to nierealne przy czwórce dzieci. Dzięki Szkole Rodziców w pewien sposób mogę realizować ten pomysł. Każdego nauczyciela traktuję jako bliską osobę, każdą rozmowę jako spotkanie. Warsztaty nauczyły mnie wsłuchiwać się w drugiego człowieka, stawać w jego położeniu, identyfikować się raz z nauczycielem, raz z uczniem, a przez to rozumieć różne sytuacje szkolne. Doceniłam, jak ważny jest kontakt rodzica z nauczycielem. Nawet sformułowałam sobie warunki, jakie powinnam spełnić, aby spotkanie było dobre. Powinnam sobie wyznaczyć cel rozmowy, określić problem, być gotową do współpracy, okazać szacunek do przedmiotu, słuchać rad i mieć przeświadczenie, że każdy problem da się rozwiązać. A ponad tym wszystkim, mam pokazać mój entuzjazm do własnego dziecka i do dzieci w ogóle. Natomiast dziecku mam pokazać mój entuzjazm do nauczyciela i do nauczycieli w ogóle. Musi to być prawdziwe i przekonywujące, aby przyniosło dobre owoce. Czasem mi się to udaje i chciałam o tym opowiedzieć.
W pierwszej klasie liceum z wykładowym językiem angielskim, syn przez dłuższy czas nie mógł sobie poradzić z chemią. Chciał sam uporać się z problemem. Wielokrotnie szedł do szkoły z nadzieją, że poprawi ocenę, ale wracał zawiedziony. Gdy sytuacja stała się groźna, zdecydowałam się spotkać z panią profesor. Dziesięciominutowa rozmowa bardzo dużo zmieniła na lepsze. Pani mi uwierzyła, że mój syn tylko tak się zachowuje, jakby mu na niczym nie zależało, a naprawdę poważnie traktuje szkołę. Syna przekonałam o tym, że mój kontakt z Panią był bardzo dobry. Po tej rozmowie, jednorazowa pomoc w nauce rozwiązała problem. Chemia już nie była głupia i niepotrzebna. Dodatkowo była to dla niego lekcja radzenia sobie z trudnościami.
Ważną dla mnie była rozmowa z księdzem katechetą, dotycząca oceniania uczestnictwa w praktykach religijnych. Zasady dialogu poznane w Szkole Rodziców pozwoliły mi na wyrażenie sprzeciwu oraz wyjaśnienie, co mną kieruje. Rozmowa była długa i burzliwa, ale zakończyła się porozumieniem. A moje dziecko zobaczyło, że o ważnych sprawach należy rozmawiać, nawet jeżeli wiąże się to z dużym wysiłkiem.
Towarzysząc mojemu najmłodszemu dziecku w pierwszych latach szkoły podstawowej zaczęłam patrzeć na ucznia jako na samodzielną osobę, która chodząc do szkoły nadal jest niepowtarzalna. Nie staje się tylko numerem w dzienniku, trybikiem w machinie, z prawami, obowiązkami i ocenami w dzienniku. W Szkole Rodziców, sama będąc uczniem, zaczęłam myśleć o szkole, jako o miejscu powołanym po to, aby dzieci mogły się rozwijać; o nauczycielach jako o tych, którzy czuwają nad tym rozwojem z wrażliwością artysty, aby każde dziecko pozostało sobą. Stąd mój ogromny szacunek do nauczycieli. Dzieciom natomiast powtarzam: szkoła jest dla was, jesteście w niej ważne. Ważniejsze niż wasze stopnie, sukcesy, porażki i zachowanie. Dla tego, na przykład, pozwalałam sobie czasem na umieszczenie miłych słów lub rysuneczków w zeszycie małej Ani. Pani była wyrozumiała, za co jestem wdzięczna. Takie moje towarzyszenie okazało się pomocne. Gdy Ania martwiła się swoim brzydkim pismem, pisałam, że kocham jej wszystkie literki, i te kształtne i te chude, pokręcone i skaczące, bo wszystkie są potrzebne, aby nauczyć się pisać. Znajdowałyśmy na każdej stronie najładniejszą literkę i uśmiechałyśmy się do niej. Dodatkowe ćwiczenia kaligraficzne nie były już potrzebne.
Z przyjemnością opowiadam o Szkole dla Rodziców i bardzo zachęcam do korzystania z niej.